piątek, 23 sierpnia 2013

Rozdział 4

Szedłem zatłoczoną ulicą Londynu spiesząc się do wytwórni. Pomińmy fakt że byłem jej szefem ale nie wypadało się spóźniać. Samochód miałem w naprawie więc byłem skazany na spacer
Powoli przebijałem się przez tłum ludzi którzy byli zajęci własnymi problemami.
Nagle kogoś potrąciłem.
-O przepraszam -powiedziałem po chwili pomagając wstać dla przechodniego
-Nie ma ...sprawy.- spojrzał na mnie blondyn o niebieskich oczach.
-Niall?-spytałem​ zaskoczony
-Nadal mam tak na imię. Cześć Hazz miło cię widzieć.
-Stary. Tyle lat. A ty nadal nic się nie zmieniłeś- po tych słowach uścisnąłem jego dłoń i poklepałem po ramieniu
-Ty również. Fajnie cię widzieć. Słuchaj a może się spotkamy co? Wszyscy.
-Świetny pomysł. Kiedy i gdzie? -zapytałem
-Dzisiaj. Dzisiaj wieczorem u mnie. Tu masz adres.- podał mi karteczkę z danymi
-Dzięki. Przepraszam ale muszę lecieć bo się spóźnię
-Dobra na razie.- pożegnaliśmy się i pobiegłem do pracy

~~*~~
Powoli kończyłam lekcje muzyki.
Ostatnie pociągnięcia smyczka spowodowały smutek na twarzach dzieci.
-Na dzisiaj tyle. Do zobaczenia w poniedziałek.- uśmiechnęłam się. Dzieci spakowały swoje instrumenty i wyszły.
Ciężko wypuściłam powietrze z ust i zaczęłam chować symfonie Mozarta do zielonej teczki
Wzięłam torebkę i również opuściłam klasę
Powoli spacerowałam zmierzając do domu. Wiatr rozwiewał moje starannie ułożone włosy. California o tej porze roku mieniła się złotymi kolorami.
Naprawdę było pięknie. Nie to co deszczowy Nowy Jork gdzie stoi budynek na budynku
-Lena!- głos Evelin wołał mnie z drugiego końca ulicy
Odwróciłam się w stronę przyjaciółki.-O cześć .
-Witaj. Mam dla ciebie fantastyczne wieści- powiedzia​ła zadowolona wręczając mi ulotkę
Spojrzałam na papierek dokładnie go czytając.-Nie ma mowy.
-Ale Lena to dla ciebie wielka szansa. Wielki powrót Leny Adams. A ja będę ci akompaniować.- bl​ondynka nie dawała za wygraną
-Nie gram już.
-Potraktuj to jako pożegnalny występ kończący twoją karierę. Proszę przemyśl to.-kobieta spojrzała mi prosto w oczy i odeszła
Westchnęłam i wróciłam do domu

~~*~~
Wziąłem głęboki wdech i zapukałem do drzwi.
Otworzył mi Niall prosząc do środka.
Niepewnie wszedłem do przedpokoju. Jednak 10 lat to masa czasu. Nie bylem pewien jak zareagują moi dawni przyjaciele
-Cześć Harry.- Zayn od razu dopadł mnie przytulając tak jak i Liam.
Bylem zszokowany
-No witajcie -powiedziałem z lekkim trudem
Oni nie byli ze mną skłóceni chyba nie mieli żalu
Po parunastu minutach poczułem się pewniej. Zaczęliśmy wspominać stare dobre czasy.
Louis tylko się nie odzywał. Znaczy do mnie. Ignorował mnie. Wstał i poszedł do kuchni
Przeprosiłem resztę chłopaków i ruszyłem za nim
-Masz do mnie żal? -zapytałem opierając się o blat
Spojrzał na mnie na chwilę i nalał alkohol do szklanki.
-Ej Louis nie ignoruj mnie-powoli podszedłem w jego kierunku z wyciągnięta ręką
-Nie mam do ciebie żalu. Twoje życie twoja sprawa-odpowiedział obojętnie
-To czemu się tak zachowujesz?- spytałem zdziwiony
-Bo nadal jestem wkurzony.- teraz jego wzrok skierował się w innym kierunku
-Na co?-zapytałem zdziwiony?
-Na ciebie na siebie. Trochę skomplikowałeś nam życie wiesz?
Trudno pojąć? One Direction tworzyło pięciu chłopaków. PIĘCIU.- przeliterował mi.
-Proszę zakończyłem ten rozdział. Muzyka przypomina mi o niej. -natychmiastowo skinąłem głowę i zacisnąłem zęby
-Nadal? Nie przeszło ci.- westchnął.
-To jest jak nowotwór. Zaleczysz go ale nie pozbędziesz się tego na zawsze. -szepnąłem podnosząc oczy na Louisa.
-Chodź wracamy.
Gdy zmierzałem do salonu do moich uszu doszła znana melodia.
Moje serce zaczęło bić coraz szybciej a w głowie przewijały się obrazy z tamtego wieczoru. Moje oczy natychmiastowo się zeszkliły. Moja solówka wyrażała wszystkie emocje Little Things.... Właśnie te małe rzeczy urzekły mnie w tobie.
Stanąłem przed oknem, aby chłopcy nie widzieli mojej słabości. Tęskniłem za nią... Po prostu tęskniłem.
Lekko opuszkami palców dotknąłem zimnej szyby i wpatrywałem się w nocnego muzyka który tańczył w rytmie gwiazd, a łzy same wystukiwały rytm o parapet.

~~*~~
Powoli oderwałam zziębnięte końcówki moich delikatnych rąk. Ostatni raz spojrzałam na wielkiego muzyka jakim był księżyc. A słone łzy poleciały po policzkach. W jednej ręce trzymałam zaproszenie do nowojorskiej szkoły Julliarda a w drugiej zdjęcie z tamtego wieczoru.
Chciałam tam jeszcze raz pojechać. Przypomnieć sobie wszystko.
Wrócić do dawnych wspomnień. Ale jednak bałam się spotkania z nim. Pierwszy raz nie wiedziałam co robić. Nagle zadzwonił telefon.
Podniosłam go odbierając.
-Tak zaraz będę-odpowiedzia​łam natychmiast i wyszłam z mieszkania
Wzięłam taksówkę i dotarłam na miejsce
Powoli kierowałam się po szpitalnych korytarzach aż znalazłam sale numer 16.
Tam leżał mój ojciec.
Powoli podeszłam do łóżka siadając przy nim.
-Witaj tato-powiedziała​m ze sztucznym uśmiechem
-Lena..dziecko..​
-Jakie dziecko?-zapytałam ze zdziwieniem
-Twoje.
Rzuciłam na niego oschłe spojrzenie i wstałam kierując się do okna.
-Nie chcę o tym mówić pogodziłam się z tym że odszedł.-oznajmi​łam ocierając pojedyńczął łzę
-On nie odszedł.
-Słucham-moje oczy skierowały się na zchorowanego ojca -o czym ty mówisz?
-On żyje. Masz syna.
-Co ty wygadujesz. To niemożliwe. W tedy mówiłeś że on..że on nie żyje- po tych słowach z moich oczu popłyną ocean łez
-On żyje. Jest w domu dziecka w Nowym Jorku
-Jak mogłeś? Moje dziecko? Przecież widziałeś jak cierpiałam
-Nie mogłem pozwolić, aby dziecko zrujnowało ci karierę
-Karierę? Tato!...tobie tylko kariera jest najważniejsza? Przecież ja przez ciebie straciłam dziecko. -powiedziałam załamanym głosem
-Przepraszam.
-Twoje przepraszam nie wzróci mi 10 lat z moim synem -gwałtownie podniosłam głos podchodząc do jego łóżka
-Nazywa się Tommy Morgan
Natychmiast pojechałam do domu aby spakować się na wyjazd. Nie czekałam chwili dłużej chciałam go odnaleźć
Wsiadłam w samochód i kilka godzin później była w Nowym Jorku
Te ulice. Ten zapach. Wspomnienia momentalnie wróciły jak bumerang rzucony z przed kilku lat.

~~*~~
-Chłopaki?-spyta​łem niepewnie
-Tak?- odwrócili się.
-Czy nie potrzebujecie kogoś do pomocy?-przez to spotkanie i rozmowę z Louisem uświadomiłem sobie że porzuciłem to co kocham czyli muzykę.
Louis uśmiechnął się wreszcie. Tak szczerze jak kiedyś.
-Zależy kogo, bo jesteśmy wymagający. Mamy swoje upodobania. Ten ktoś musi mieć brązowe włosy, lekko kręcone, zielone oczy i być głupim z miłości;
-To się dobrze składa bo wszystkie wymagania spełniam -zaśmiałem się niepewnie i podszedłem w stronę zespołu
Otoczyli mnie ramionami. Znowu byliśmy zespołem. jednością.

~~~~*~~~~*~~~~*~~~~*~~~~*~~~~*~~~~*~~~~*~~~~*~~~~
Więc wszystkie drogi prowadzą do Nowego Jorku? Co tam się wydarzy? Czy Lena odkryje w jaki sposób ojciec odebrał jej dziecko? Wszystko okaże się w następnym rozdziale. I przepraszam że w tym opowiadaniu jest tyle Little Things ale ta piosenka jest ważna dla bohaterów i ich połączyła.

Zapraszam również na nowy rozdział It was better to die.


1 komentarz:

  1. Wspaniały rozdział, już nie mogę doczekać się kolejnego
    Wstawiaj szybko

    OdpowiedzUsuń